niedziela, 22 listopada 2009

Krótko ...

Odczuwając kolejną potrzebę pochwalenia się moimi obrazkami, czynię to dzisiaj z okazji swoich urodzin ;-) bez rozwodzenia się na ich temat.













The mirror - 2009










Portret - 2007













Pierwszy - ten z lustrem - to mój ostatni eksperyment, drugi trochę starszy.
Nie wiem czy jest życie w tych obrazach - za to ładnie się prezentują w drewnianych ramach na ścianie ;-)


S.Erazmus
2009-11-22

niedziela, 1 listopada 2009

Zazdroszczę...

Poprzedni mój artykuł zakończyłem zdaniem „Po prosu zazdroszczę mu…”
Jak też stwierdziłem w sekcji „O MNIE” – jestem żądny pochwał i podziwu, mało skromny i zarozumiały. To wszystko nic w stosunku do tego że, jestem okropnym zazdrośnikiem.

Zazdroszczę wielu ludziom wielu rzeczy…
Ostatnio na jednym z blogów o sztuce, który regularnie śledzę przeczytałem artykuł, który wzbudził we mnie falę ogromnej zazdrości (tej pozytywnej jednak).

Autor (właściwie autorka) bloga opisał(-a) swoje doświadczenia związane możliwością osobistego spotkania z kilkoma współczesnymi artystami (polskimi). Są to przeżycia i doznania z przebywania z nimi, z możliwości wymiany poglądów i uwag o sztuce…. – tym cenniejsze, że unikalne i niemożliwe od powtórnego przeżycia. Wymienieni przez autora (-kę) artyści już odeszli … - swoją drogą właściwy moment na wspomnienia.
Dla tego czytając ten wpis na tamtym blogu doznałem wielu odczuć.
Po pierwsze uczucie wspomnianej już zazdrości, po drugie melanchlii i zadumy
- typu "stop, zatrzymaj się - vanitas vanitatum et omnia vanitas ! " -
Co jest ważne i nie jest marnością …? Wiedzieć to, to sztuka właśnie…. !!!

Autor (-ka) tamtego bloga naprawdę miał(-a) wielkie szczęście i zaszczyt .. – ciekawe czy jest tego świadomy(-a).

Popychany tą zazdrością postanowiłem ulżyć sobie trochę i pochwalić się jednym z moich ulubionych obrazów, który kiedyś popełniłem– myślę, że nawet pasuje do nastroju dnia w którym go prezentuję.

















Oczyszczenie - 2007



S.Erazmus
2009-11-01

sobota, 31 października 2009

Czy jestem geniuszem ?

Czy jestem geniuszem ? - to pytanie często stawiał publiczne i takim pytaniem zaczyna swoją książkę – pamiętnik jeden z prawdziwych geniuszy malarstwa XX wieku – Salvador Dali.
W wieku 6 lat chciał zostać kucharką, gdy miał 7 – Napoleonem. Odtąd jego ambicja nie przestawała rosnąć, podobnie jak jego mania wielkości.
Tak, był geniuszem, nie tylko malarskim ale też geniuszem manipulowania ludźmi, sterowania ludzką głupotą i ślepo-naiwnej wiary oraz oślego zachwytu w to co często przekazywał podczas swoich prelekcji czy „wykładów”. Te publiczne próby interpretowania treścii i przesłań zamieszczonych w swoich dziełach nazwał bym dzisiaj „uoślaniem publiczności”.
Dodatkowo jego geniusz potwierdzony został przez niebywały wręcz sukces komercyjny.
Dla mnie Dali był niezwykłym artystą-malarzem, niezwykłym twórcą, niezwykłym człowiekiem
z nieprzeciętnym wyczuciem sztuki, znajomością życia i ludzi, których wielu lekceważył za ich tendencję do bycia „uoślanym”. Często surowy w swoich ocenach i krytykach - w odróżnieniu od otaczających nas ludzi tak niedokończonych, tak pospolicie przedstawionych , że podobni są raczej do niechlujnych karykaturalnych szkiców pospiesznie nakreślonych przez przymierającego głodem artystę na tarasie kawiarni.
Do prawdy nie mylił się w niczym - jego mania wielkości rosła, a w porównaniu z miernotą i małością "uoślonych" (tych z "dyletantyzmem szewca albo krawca") wydawała się jeszcze większa, wręcz napuchła do gigantycznych rozmiarów.

Nie wiem czy jego geniusz twórczy jest prawdziwy, czy też jego zdolności do wyrażania swoich wizji, jego dar „uoślania” oraz wszelkiego rodzaju dziwactwa to objaw przeciążenia umysłu różnymi dopalaczami i wspomagaczami wyobraźni. Jednak jego dorobek malarski jest niesamowity, nieporównywalny do innych (no może jeszcze powinienem wspomnieć wielkiego Picassa – ale o nim innym razem). Gdy pochłonięty byłem studiowaniem jego życiorysu i dorobku twórczego mój zachwyt dla niego rósł razem z jego „ambicją i manią wielkości”.



















Powyżej : „Geopolityczne dziecko obserwujące narodziny nowego człowieka” – 1943
oraz „Wydzielenie atomu (Dematerializacja obok nosa Nerona)” – 1947
Miałem ochotę jeszcze tutaj zamieścić obraz „Częściowa halucynacja. Sześć zjaw Lenina na fortepianie” – 1931

Jego naprawdę żywe obrazy, przemawiające do nas symboliką swoich treści oraz wyraźnym przesłaniem skłłaniają mnie by wybaczyć mu, gdyby okazało się, że wszystko to, cały on, cały jego geniusz, to tylko efekt przeciążenia mózgu jakąś chemią...
Wiele bym dał by móc być choćby w małym stopniu podobnym do niego, by potrafić przemawiać żywymi obrazami, pełnych rozmaitych symboli – czasem krzyczących wprost do widza swoim przesłaniem, czasem dwuznacznych a czasem zagadkowych lub wręcz niezrozumiałych. Bo jego obrazy trzeba czytać jak księgi, tak jak strony jego pamiętników. Trzeba przyjrzeć się tętniącemu w nich (obrazach) życiu, trzeba wchłonąć metafory i symbole by móc zrozumieć treść…
Wielka to sztuka …trudna, zarazem piękna, pozornie nieodgadniona … W malarstwie Dalego można zauważyć ewolucję jego warsztatu, kompozycji, formy i tematów równolegle do ewolucji jego poglądów i męczących (może dręczących) go myśli.

Odnajduję w jego obrazach pieczołowitą staranność i trud tworzenia – w tym sensie jednak, że mimo czasem irracjonalno-abstrakcyjnych treści obrazy sprawiają wrażenie przemyślanych, dopracowanych i powstałych nie w pośpiechu (jak wiele innych pseudo abstrakcji) ale namalowanych z należytą uwagą i wysiłkiem.
Nie dziwi mnie już to, że oglądając jego obrazy doznaję odczucia, że moje własne jawią mi się jako wielka klęska …

Po prostu zazdroszczę mu...


S.Erazmus
2009-10-31

P.S. "Uoślanie" należy rozumieć jako ogłupianie ;-)

środa, 14 października 2009

"Sztuka idzie i będzie …."

No właśnie jaka będzie ta sztuka – cytując dalej za niedoścignionym krakowskim artystą (był tylko jeden taki) – „Sztuka idzie i będzie wielka, nieraz to aże się boję tego co mi wyobraźnia przyniesie” I ja nieraz boję się swojej wyobraźni, odczuwam lęk przed wizjami i obrazami sprzed zamkniętych oczu…, nierzadko, poddając się ich biegowi lub czasem zatrzymując się na którymś z nadzieją, że kiedyś go urzeczywistnię, boję się że nie podołam swoim wyobrażeniom o sztuce, że gdzieś przepadnę rozdeptany i zmiażdżony przez ponurą materialną rzeczywistość naszego świata „w epoce katastrof, w mechanicznym i pełnym przeciętności świecie, w którym mamy nieszczęście i zaszczyt żyć”.

Jednak próbuję, próbuję pozbyć się przeciętności, poprzez malowanie próbuję zatrzymać bieg myśli w swoim przeciążonym wizjami umyśle - chociaż zdaję sobie sprawę, że moje obrazy mogą być moimi osobistymi klęskami..













Portrety z 2007 i 2009 (co prawda nie są w pełni z wyobraźni)


Mam tylko nadzieję, co prawda nikłą i ulotną, jednak chciałbym aby słowa wielkiego krakowianina spełniły się i w moim przypadku – „że się z tego wykroić musi piękna, szeroka otwarta sztuka. Ale daleko jeszcze – daleko, ale idzie i będzie wielka. Sztuka jasna, marmurowa, krystaliczna…”



S.Erazmus

P.S. Ale mnie wzięło na marzenia .... ;-)

niedziela, 27 września 2009

Balance of red

Skończyłem niedawno malowanie kolejnego obrazu - a właściwie dwóch (dyptyk).
Zatytułowałem je "Balance of red : temptation" i "Balance of red : after ".
Chciałem aby udała mi się taka sztuka ;-) aby zachować równowagę czerwieni na obydwu obrazkach.












Myślę, że łatwo zauważyć próbę zbilansowania brakującej czerwieni w jabłku, czerwienią paznokci ...
Czy dzięki tym zabiegom oraz moim próbom narzucenia interpretacji obraz żyje ?
Nie wiem ...

Za to wiem na pewno kto (świadomie napisałem "kto" a nie "co") rządzi ludzką naturą, a wodząc na pokuszenie ma możliwość wpływania na życie....


S. Erazmus
29.09.2009


P.S.
;-)


niedziela, 20 września 2009

Takie tam różności ...

Znowu odczułem potrzebę pochwalenia się moimi obrazkami. Poniżej zamiściłem pewne trzy sprzed kilku lat : "Trudy baletu", "Odwaga", "Ulotna wolność myśli"

Jednak nie wiem dla czego akurat je właśnie chiałem pokazać razem - wiem, że jest coś co je łączy, mają jakiś wspólny element...
Przynajmniej na mnie działa to coś niewytłumaczalnego, coś co powduje, że hipnotyzują i muszę je obejrzeć wszystkie trzy - w zamieszczonej kolejnośći oczywiście - by powrócić z zamyślenia do realnego świata .
Myślę, że to "coś" sprawia, że obrazy te "żyją".
















"Trudy baletu"












"Odwaga"















"Ulotna wolność myśli"


20.09.2009
S.Erazmus


P.S.
Oczywiście nie wszyscy muszą się zgadzać z moją interpretacją ;-)

piątek, 18 września 2009

Cymbaliści – czyli trochę o Witkacym

„Było cymbalistów wielu,
Ale żaden nie śmiał zagrać przy Jankielu”
– czy jakoś tak...

Wielu różnych artystów (z racji swoich zainteresowań mam na myśli głównie malarzy) czasem gorszych lub lepszych, bardzo dobrych czy też genialnych, zostawiło swój ślad na naszej polskiej ziemi.
Jednych lubimy mniej lub bardziej, innych cenimy za podejmowaną tematykę i treści a innych za piękno formy lub grę kolorów. Jednakże są też tacy, których przy jednoczesnym podziwie dla ich dokonań nie tolerujemy, nienawidzimy albo nawet boimy się. Tak, boimy się nie rozumiejąc do końca o co im chodziło, co chcieli powiedzieć, jakie przesłanie nieśli, o czym mówią ich utrwalone na obrazach i rysunkach wizje. Czy chcieli pokazać inne piękno czy też alternatywny świat?









Naprawdę genialne zdjęcie portretowe

Chodzi mi tutaj głównie o tzw. młodopolskich twórców, a przede wszystkim Witkacego, którego 70 rocznica śmierci właśnie przypada na 18 IX.

Myślę, że należy mu się i jemu podobnym kilka słów ode mnie. Gdyż poeci i malarze ci (oczywiście dodając do tego grona romantyków) mieli na mnie ogromne oddziaływanie za czasów mojej młodości (wczesne lata 80) - wpływając na moje czyny i życiowe decyzje....

Wracając do Witkacego - wtedy jednak zupełnie inaczej na niego patrzyłem, zupełnie inaczej oceniałem jego twórczość, byłem zafascynowany obrazami i portretami przedstawiającymi jego wizje i inny sposób obserwacji ludzi i otoczenia a właściwie utrwalania ich w rozmaitych formach twórczych. Ogromne wrażenie robiła na mnie jego zdolność do tworzenia oryginalnych często niesamowitych sformułowań. Podobną zdolność do „słowotwórstwa” napotkałem jeszcze tylko u Lema – choć nie twierdzę, że innych nie było.

Zaiste słowa: „Nad zrębem planety, pośród gwiezdnej nocy szereg alefów w nieskończoność płynie i nieskończoność unieskończoniona zawiera sama w sobie przez siebie zdradzona kłęby, kłęby, kłęby tytanów i rogate widma ... ” godne są wielkiego geniusza dzisiejszych czasów, np. Stephena Hawkinga.

Jak bardzo genialny umysł trzeba mieć by wymyśleć takie strofy – za pomocą poezji podać matematyczną formułę przestrzeni kosmicznej (nie będąc wykształconym astrofizykiem i bez nowoczesnej aparatury obserwacyjnej).
Samo sformułowanie „szereg alefów w nieskończoność płynie” genialnie obrazuje znaczenie pierwszej litery alfabetu hebrajskiego w matematyce.

Bo wszystko to, jest jak "..serce i rozum, wiedza i sztuka wyśniona (...) a nadzieja rośnie jak wielka rzeka, która po obu brzegach wzbiera..." - nie pamiętam dokładnie tej strofy ;-), ale świetnie nadaje się do tego by połączyć "szkiełko mędrca" i "ducha" - to o czym Witkacy myślał i pisał, wyobrażał sobie i utrwalał na płótnie czy papierze.

Swoje obserwacje, poglądy na życie i sztukę, niezwykle trafne wnioski a nawet zadziwiające i niezwykłe poglądy filozoficzne i socjologiczne zamieścił Witkacy w wielu swoich publikacjach:

… sztuka, na równi z religią i metafizyką, była jednym ze środków, przy pomocy których człowiek od wieków starał się uwolnić od męczarni istnienia jako takiego, tego codziennego. Dawniej męką był strach przed nieznanym i groźnym, dziś jest to raczej strach przed pospolitością, która nas zalewa ze wszystkich stron i w krótkim czasie pokryje prawdopodobnie zupełnie. („Teatr” 1939)

Jego wszechstronność twórcza świadczy o wielkim formacie artysty, jakże ja mu zazdrościłem (i chyba trochęn adal zazdroszczę) umiejętności portretowania i przelewania swoich wyobrażeń na obrazy czy papier…
Mógłbym niemalże bez przerwy oglądać jego rysunki i portrety. Robią wrażenie i zapadają w umysł jego oniryczne wizje oraz różne wymyślone światy i fantastyczne wyobrażenia, które dodatkowo fascynują swoją formą, doborem kolorów i czymś jeszcze … - tą „iskrą”, tym czymś co zmusza do zatrzymania wzroku i dłuższego przyjrzenia się obrazowi.













Oglądając jego obrazy rzeczywiście można powiedzieć, że one żyją.
(Mam tylko nadzieję, że nie naruszyłem żadnych praw, zamieszczając tutaj obrazki Witkacego)

Jednakże z biegiem lat mój podziw dla Witkacego słabł - w miarę rozwijania w sobie zdolności do interpretowania i
subiektywnej oceny sztuki a także w miarę zdobywania doświadczenia w umiejętności dostrzegania co jest ważne w sztuce (tzn. malarstwie), zaczynałem inaczej patrzeć na jego „geniusz”.
Zacząłem zadawać sobie pytanie, czy rzeczywiście jego prace są oryginalne i genialne, dla tego bo to on był wnikliwym obserwatorem i genialnym artystą potrafiącym utrwalić myśli, wyobrażenia i uczucia – czy wszystko to efekt stosowanych przez wielu twórców tej epoki różnych wspomagaczy umysłu (narkotyki i alkohol).
Wszystkie te środki „zielonej wróżki” spowodowały, że rzeczywiście wiele jego obrazów ożyło (ale dla mnie teraz, w innym alternatywnym świecie). Dzięki temu jedynie nie można zaprzeczyć symptomów genialności jego pracom.
Jednak świadomość tego, że Witkacy i współcześni mu tworzyli w upojeniu alkoholowym albo pod wpływem rozmaitych środków i wspomagaczy powoduje że zaczynam mniej cenić takich twórców. Łatwo było oszukać takiego młodego fascynata jak ja, ślepo i fanatycznie zapatrzonego w genialnych twórców - poetów i malarzy...


Doświadczenie życiowe zrobiło swoje, zaczynam zdawać sobie sprawę, że ich wizje tak na prawdę nie są ich ale są produkcją (może projekcją) ich „przeciążonych chemią” mózgów.
To nie ich zasługa, że byli genialni, mój zachwyt dla nich i zazdrość gdzieś znikł…
Przestały też mnie dziwić, fascynować i imponować ich zdolności słowotwórcze, chociaż wciąż pozostaję pod wrażeniem utrwalonych na papierze (obrazy i pisma) wizji, wyobrażeń i przeróżnych sformułowań.


Wydaje mi się, że wiem już co było "natchnieniem" Witkacego gdy wymyślił „schujowacenie mózgowia” (poniżej jego obrazek o takim samym tytule):



Do prawdy obrazek ten robi wrażenie – na pewno jest dobry bo przyciąga uwagę i nakazuje zatrzymać się przed nim na chwilę, forma też jest niezwykła – ale czy ten obraz rzeczywiście żyje ? W każdym razie na pewno szokuje, inskrypcja wskazuje, że artysta nie palił od 69 dni ale nie żałował sobie „pyfka” ;-)

Chyba wiem też wiem, skąd brała się u niego taka wnikliwość obserwacji i trafność wniosków (przykład poniżej):
„..Jako właściciel wielkiej firmy gębowzorów, czyli będąc po prostu psychologicznym portrecistą, mam tę wadę że gęba ludzka w niesamowity sposób mnie interesuje. Normalnie idąc po ulicy musiałem każdą twarz zarejestrować: wziąć ją w siebie, szybko strawić intuicyjnie i określić, i wyrzygać …” (”Niemyte dusze” ok. 1936)

Dlatego dzisiaj powiedział bym inaczej : jak bardzo pokręcony i popaprany trzeba mieć umysł aby zażywać różne paskudztwa by móc tworzyć i pisać dzieła jak Witkacy i inni mu podobni – już wiem, że nie jest to sprawa ani geniuszu ani pokręconego umysłu – chociaż czasami jest to tożsame - lecz wizji i wyobrażeń pod wpływem "chemicznego przeciążenia".

Podsumowując : Witkacy i wszyci ci z wielu młodopolskich (modernistycznych) artystów próbujących zawładnąć sercami i umysłami otaczających ich ludzi mają wspólną cechę – większości z nich udała się ta sztuka – większość z nich odcisnęła prawdziwe piętno na tych sercach i umysłach.
Ja dopatruję się tutaj wspólnej przyczyny tej cechy – w moim mniemaniu „tworzyli” oni swoje dzieła pozostając pod wpływem „zielonej wróżki”. Wywoływanie wizji takimi „wspomagaczami” jest chyba drogą na skróty, pójściem na łatwiznę.
Dla tego uważam, że naprawdę genialny jest ten artysta, który „widzi zamkniętymi oczami”, wyobraża sobie i tworzy sam z siebie bez „wspomagania”– to taki, który potrafi odcisnąć ślad na uczuciach, sercu i umyśle bez uciekania się do wywoływania szoku i uciekania się do najniższych ludzkich instynktów.


Dla mnie taki artysta jest dopiero „Jankielem „ z którym nikt równać się nie może a nawet nie próbuje, „nawet by nie śmiał” ….


Już więc wiem i rozumiem, że cymbalista nie jest równy cymbaliście – chociaż raczej powinienem użyć słowa cymbał cymbałowi.

S.Erazmus
18.09.2009


P.S.
Na pocieszenie dla siebie – aby się trochę dowartościować i napełnić małą nadzieją, że warto jednak tworzyć, lub chociaż próbować … :

Wartość tych kresek, tak dziś pogardzanych,
Oceni kiedyś jakiś przyszły znawca,
Nic w nich, ach, nie ma modern udawanych,
Dyletantyzmów szewca albo krawca.
(„Do przyjaciół lekarzy, lata 30”)

A może to ja się mylę, może właśnie uleganie wpływom środków spod znaku „zielonej wróżki” jest metodą na bycie ekscentrycznym, mądrzejszym, lepszym ….
Ale co wtedy z tymi, którzy są naprawdę dobrzy i bez tego ?


sobota, 5 września 2009

Nie tylko "Piórka "


Podczas lata przychodzi czas, kiedy człowiek musi się "podporządkować" i spędzić trochę czasu na plaży wystawiając się na działanie słońca. No i ja również się podporządkowałem… Po paru chwilach, kiedy znudziło mi się oglądanie prawie nieosłonionych ciał oddałem się lekturze. Tym razem wziąłem na wakacje, ze sobą tomik poezji Jana Sztaundyngera: „ Nie tylko „Piórka” ”– który to, zakurzony pomiędzy innymi, dawno już zapomnianymi przeze mnie książkami z lat 70/80-tych został prze zemnie na nowo odkryty. Prawdziwa skarbnica śmiesznych i pełnych ironii oraz życiowych prawd fraszek, pouczających przysłów, a także mądrych i pięknych wierszy o ludziach i życiu. Polecam, chociaż zdaję sobie sprawę, że nie jest to lektura łatwa i lekka na wakacyjny relaks, a wręcz bardzo refleksyjna. Za to trafność i śmieszność fraszek naprawdę rekompensują poświęcony czas – może dzięki temu mogę powiedzieć, że miałem udany urlop.


Oto kilka ciekawych (wg mnie) przykładów:


Miłość

Wdzięczność bez granic
Za wszystko i - za nic.


Brak świadków
Cnotliwa nie ma świadków
Na gładkość swoich pośladków.


Brak trzech „o”
Brak okazji, odwagi, ochoty –
Powody niejednej cnoty.


O brzózkę
Kochałeś brzózkę, gdy była ładną.
Kochaj, gdy jej listki spadną.


Ciężar świata
Czy czasem
Nie ty, kobieto, jesteś Atlasem ?


Trudności
W sporach z żoną
Ona sędzią jest i stroną.


Żonie na pociechę
Gwiazd milion. Słońce jedno,
Przy którym gwiazdy bledną.


Napis na moim grobie
Taki napis na grobie by mnie cieszył
„Nie byle kto, bo byle czym się cieszył” .


Śmierć poety
Gdy nikt już książek jego nie otwiera,
Wtedy dopiero poeta umiera…




Zbiór poezji tego poety został opatrzony naprawdę ciekawymi i niezwykłymi rysunkami,
często ilustrującymi podejmowaną tematykę w poszczególnych rozdziałach (Fraszki o fraszkach, Piórka…, Krople liryczne, Szumowiny, Życie i przemijanie….).
Jako zapobiegliwy artysta ;-) - (o ile artyści kiedykolwiek są zapobiegliwi i przewidujący) -

na plażę zabierałem także przybory do rysowania.
Pozostając pod urokiem fraszek, poezji i rysunków, a także pod wpływem pięknych ;-) nadmorskich widoków (a może po to aby jakoś łatwiej przetrwać plażowanie) z wielką pasją wziąłem się za rysowanie - nasladjuąc styl autora ilustracji.

Efekty zamieszczam poniżej – jedne rysunki są lepsze inne gorsze – kilka z nich jest kompletnie „zmałpowanych” z tych, które znalazłem pomiędzy fraszkami ;-)
Kilka opatrzyłem tytułami rozdziałów z tego zbioru.

















Królewski paw




















"Piórka" i Wieczorna zaduma

















Black Sabath i Pokora...





















"Krople liryczne" i Rosa













Narcyz(a), "Krople liryczne II", "Życie i przemijanie"


























"Szumowiny"i "Nowalijki..."




















Krzyk I, Krzyk II
















"Wiejskie i lesne" i "Rymy"


Sylwester Erazmus
Sierpień 2009

poniedziałek, 10 sierpnia 2009

...wielka i czarna jak heban Góra Magnetyczna.

Mucha (Alfons - tak dla pewności) to jeden z tych twórców, - tak był twórcą i niezwykłym artystą – którego obrazy wciąż i nadal mnie zadziwiają, stale zaskakując podczas oglądania.

W sportretowanych modelkach jest coś co intryguje i przyciąga hipnotyczno-magnetycznym uśmiechem, jest coś co wyzwala uczucie magicznego zniewolenia. Wszystko to za sprawą ich urody albo za sprawą bystrości „oka” artysty i umiejętności uchwycenia tej niewytłumaczalnej dla ludzkiego rozumu siły przyciągania albo wprost za sprawą jakichś czarów. Bo ta magia piękna kobiet ukazanych w kilkunastu seriach (np. „Pory roku”, „Kamienie szlachetne”, „Pory dnia”,”Księżyc i gwiazdy” itp.) nie jest ziemskiego pochodzenia….
Muszę przyznać, że oryginalnych prac autorstwa Muchy nie widziałem wiele - jedyne to te wystawione w Muzeum Narodowym w maju 2007. Zatem wszystkie moje wrażenia, cała moja wiedza na temat jego prac pochodzi z albumów i książek o nim. A jednak to mi wystarczy by pozostawać pod urokiem „jego kobiet”, by dokonywać coraz to nowych spostrzeżeń, odkrywać coraz to nowe, inne a zarazem pozornie „dobrze znane” szczegóły, by na nowo zauważyć albo tajemniczy uśmiech i hipnotyzujące spojrzenie zobrazowanej modelki albo też ulotne wrażenie ciepła lletniego słońca, mrozu zimy, też zapachu wiosennych i jesiennych ziół przedstawionych w serii „Pory roku”. Dla tego też za każdym razem gdy oglądam serię „kamieniami” doznaję uczucia olśnienia drogocennym błyskiem, ciepłem barwy topazu, czerwieni rubinu, czy też migotliwej bieli ametystu. Za każdym też razem, oglądając serię z gwiazdami odkrywam coś nowego zarazem nieodgadnionego i tajemniczego. Są to dzieła (tak wielkie dzieła), które niemalże zawsze mam przed oczami gdy zamykam powieki.
Dla oddania pełni uroku i magii twórczości Muchy należy też przywołać mnogość przedmiotów użytkowych zainspirowanych jego wyobraźnią – diaboliczne i przerażająco piękne stwory, przepiękne ornamenty roślinne albo wzory „uczłowieczone” lub „ukobiecone” (jakby powiedział inny artysta) posągami i popiersiami pięknych modelek.
To czego nie byłem w stanie zobaczyć na reprodukcjach w albumach dopowiedziałem sobie wyobraźnią po zamknięciu oczu…

Jestem zachłanny na takie piękno, ciągle mi go brak i ciągle mi go mało - więc musiałem coś zrobić by je mieć na co dzień. A może zwyczajnie chciałem, wyrzucić z mojej świadomości to piętno, te obrazy widziane z zamkniętymi oczami…
Dla tego namalowałem swoją wersję „gwiazd”, co więcej zainstalowałem je w domu jako stałą dekorację ścian klatki schodowej.



















Gwiazda zaranna















Gwiazda wieczorna i Gwiazda północna


Nawet fajnie się komponują w otoczeniu białych kamiennych płytek w białym świetle lampe (zdkęcie poniżej).















Każde dobre oddziaływanie jest tylko pozornie dobre, zawsze ma ono swoje skutki uboczne – nie pozbyłem się moich wizji z zamkniętymi oczami, co więcej magia tajemniczych spojrzeń i magnetyzm syrenich uśmiechów z obrazów Muchy spotęgowała swoją siłę przyciągania niczym „..wielka i czarna jak heban Góra Magnetyczna”, którą opisał Leśmian w swojej ksiązce - ale nie powiem której ;-)

Często teraz, po nagłym przebudzeniu z magnetyczno-hipnotycznego” letargu przyłapuję się, iż używam schodów również po to na nich usiąść i by przez parę chwil wpatrywać się w ścienne malowidła…. Zaiste jakieś czary i nieziemska magia – bo brak mi tutaj racjonalnego i naukowego wytłumaczenia…

Lipiec 2009

sobota, 1 sierpnia 2009

Ech... kobiety ...

W kontekście poprzedniego wpisu chciałbym pochwalić się moimi dwoma obrazkami. Pierwszy to dosyć realistyczna praca przedstawiająca kobietę w pozie wskazującej na zamyślenie i zadumę, pozorną obojętność na otoczenie. Stąd też tytuł : Zaduma.
Nieskromnie powiem, że obraz udał mi się pod względem plastycznym. To znaczy można zachwycać się urodą modelki, można podziwiać jej harmonijną budowę ciała, a tak że myślę udaną ogólną kompozycję pracy przy doborze skorelowanej ze sobą kolorystyce. Przyciągają wzrok oświetlone zachodzącym słońcem nogi, ręce, piersi, rozrzucone wiatrem kosmyki włosów.
Jednak coś innego przyciąga moją uwagę. Patrząc na modelkę, na jej pozę, ułożenie ciała, opadające włosy, pozornie niedbałą i bezmyślną zabawę kamykami mam wrażenie że słyszę o czym ona myśli … Myślę, że udało mi się wyrazić charakter pięknej kobiety, jej uczucia i walkę myśli … i też tych niekoniecznie czystych i niewinnych …














„Zaduma” - Maj 2005


Drugi przedstawia również dosyć realistycznie przedstawioną scenę.
Jednak patrząc nań słyszę tylko cykanie zegarka oraz delikatne i stłumione dźwięczenie rubinowych kolczyków ..
Obraz "żyje" dzięki tym dwu elementom martwej natury...















„Martwa natura ale obraz z duszą” – Lipiec 2008





S. Erazmus

Lipiec 2009

A to Sztuka właśnie…

Sam już nie pamiętam skąd o tym wiem, ale podobno dobry malarz, genialny artysta w swojej pracy na płaskim obrazie potrafi pokazać przestrzenność brył i przedmiotów albo głębię pomieszczeń, to też jest taki co odpowiednio operując światłem i cieniem wydobywa z ogólnej „masy” obrazu to co wg niego jest ważne i to co obserwator powinien zauważyć na początku za nim zacznie analizować resztę. To też taki co malując martwą naturę zręcznie użytymi barwami, ich nasyceniem i kontrastami potrafi wydobyć zapach ziół i kwiatów, smak i soczystość owoców, czy nawet żar i palące gorąco przedstawionych płomieni albo ostry chłód i „parzące” zimo lodu.


Ja chciałbym, marzę nieustannie i myślę o tym by kiedykolwiek udało mi się taka „sztuka” aby oglądający moja pracę np. przedstawiającą kobietę z wiolonczelą albo mężczyznę przy fortepianie – mogli „usłyszeć” muzykę płynącą z obrazu.

Chciałbym by udała mi się taka sztuka aby obserwator i widz mojej pracy, po zamknięciu oczu nadal widzieli przedstawione piękno, wciąż słyszeli czysty i niczym niezmącony śpiew i brzmienie muzyki.

Chciałbym by osoby na moich portretach „mówiły” do nas przenikając nas żywym spojrzeniem, by ich pozornie nieme twarze wyrażały nie tylko uczucia w uchwyconej chwili ale też bieg najskrytszych myśli i uczuć.

Chciałbym by można było dostrzec na tych twarzach drgające mięśnie twarzy napiętej przez złość albo nienawiść i inne negatywne emocje, by ich „żywe oczy” rzucały do nas gromy albo ciepłe i łagodne spojrzenie, zachęcając do rozmowy, wspólnego przeżywania chwili, albo do miłosnych uniesień…

Krótko, chciałbym aby moje obrazy ożyły - dla tego najbardziej lubię malować ludzi i ich portrety – może wtedy mam na to większe szanse …

Ktoś może pomyśleć, że w głowie mi się przewróciło, że za dużo sobie wyobrażam, że są przecież lepsi i bardziej profesjonalni…. Ja za to wiem, że moje malowanie - czasem lepsze czasem gorsze - nie jest skażone komercją, nie maluje bo muszę, nie tworzę by sprzedać.
Maluję bo chcę, bo sprawia mi to przyjemność, bo mnie to pasjonuje, dostarczając emocji niemożliwych do osiągnięcia w żaden inny sposób.

Wreszcie maluję bo daje mi to ukojenie, spokój i możliwość uwolnienia się od obrazów, które widzę gdy zamknę oczy – oczywiście do czasu gdy pojawią się nowe.

Malując, przeżywam każdy ruch ręki z pędzlem, przeżywam każdą kreskę, każdy detal, niemalże oddychając tym działaniem, niemalże zostawiając w każdej pracy cząstkę siebie, swoje myśli i sam już nie wiem co jeszcze...

A to jest Sztuka właśnie (pożyczając słowa poety i malarza), tworzenie prawdziwej sztuki, niezależnie od tego co się chce przedstawić : abstrakcyjne wizje i przeżycia, realistyczne piękno lub brzydotę czy też symbolistyczne przesłanie - wymaga działania starannego i powolnego z należytą pieczołowitością, niejako przypieczętowania swoim oddechem każdego ruchu. Nie ma mowy, nie ma tutaj miejsca na pośpiech i improwizację, na szybkie działanie by zdążyć przygotować serie obrazów na wystawę, by się sprzedać….

Ja w efekcie otrzymuję pracę, w którą włożyłem siebie, o której z pewnością mogę powiedzieć, że nie jest zwykłym kawałkiem płótna pokrytego kolorowymi plamkami i kreskami sprawiającego wrażenie elementu dekoracyjnego na ścianę bądź ornamentu upiększającego wystrój wnętrza. Otrzymuje dzieło pracy moich rąk, o którym - w przypadku gdy uznam, że praca udała mi się - mogę marzyć, że usłyszę muzykę, usłyszę myśli sportretowanej osoby albo niczym Pigmalion mogę śnić że naprawdę ożyje….


Credo – wiosna 2003